Smocza Straż. t.5 Powrót zabójców smoków

Tytuł: Smocza Straż t.5. Powrót zabójców smoków

Autor: Brandon Mull

Tłumaczenie: Rafał Lisowski

Ilustracje: Brandon Dorman

Wydawca: Wilga

ISBN: 978-83-280-9296-9

Oprawa: miękka

Format: 135×202 mm

Liczba stron: 608

Wydanie: 1

Data premiery: 18.05. 2022 r.

Kontakt dla mediów: Marta.Kucharz@gwfoksal.pl

Opis:

Szykujcie się na porywający, oszałamiający, niespodziewany finał epickiego cyklu Smocza Straż, którego akcja będzie się rozgrywać także na terytorium… Polski!

Magiczny świat chwieje się w posadach. Celebrant zjednoczył smoki w wielką armię, którą przed zaatakowaniem ludzkości powstrzymuje już tylko jeden artefakt. Stare sojusze zostają wystawione na próbę, więc Seth i Kendra rozpaczliwie szukają nowych sprzymierzeńców. Seth musi się wywiązać z przysięgi złożonej Śpiewającym Siostrom.

Wspierany jedynie przez Calvina, próbuje zebrać fragmenty Klejnotu Eteru, między innymi kamienie z koron Króla Smoków, Królowej Olbrzymów i Króla Demonów.

Kendra jest rozdarta między powinnością wobec Smoczej Straży a pragnieniem ratowania Paprota. Czy uda jej się podważyć władzę Ronodina w krainie wróżek, a jednocześnie nie zostawić zabójców smoków na pastwę polującego na nich Celebranta i jego synów?

Bohaterów czeka ostatnia walka w ukrytym królestwie o nazwie Selona. Aby mieli szansę powodzenia, muszą powstać legendarni zabójcy smoków, trzeba odkryć zaginione sekrety i zbudzić przedwieczne moce.

   O autorze:

Brandon Mull w dzieciństwie pragnął przemierzać inne światy. W tym celu szukał wejść do tajemniczych krain w starych szafach i króliczych norach. Gdy próby te skończyły się niepowodzeniem, zaczął snuć opowieści w swojej głowie. 

                Brandon Mull (ur. 1974) przyznaje w wywiadach, że od zawsze chciał zostać pisarzem, jednak utrzymywał to marzenie w sekrecie – nie chciał, by bliscy martwili się ewentualnym niepowodzeniem bądź uznali go za wariata. Swoją wyobraźnię wykorzystywał w trakcie zabaw z rodzeństwem i przyjaciółmi. Niektóre pomysły dojrzewały w jego głowie przez lata, zanim ostatecznie zdecydował się przenieść je na papier.

                Ukończył Uniwersytet Brighama Younga, spędził dwa lata w Chile (odbywał misję jako członek Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich). Imał się różnych zajęć, był m.in. aktorem komediowym, archiwistą, copywriterem. Przez blisko cztery lata bezskutecznie starał się wydać swoją pierwszą powieść; w końcu współpracę nawiązała z nim oficyna Shadow Mountain Publishing.

                Jego debiut powieściowy „Baśniobór” (2006) okazał się natychmiastowym sukcesem, został przetłumaczony na ponad 30 języków i sprzedał się w milionach egzemplarzy na całym świecie. Rozpoczął on również pięciotomową serię, która w Polsce ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B: „Baśniobór”, „Gwiazda Wieczorna wschodzi”, „Plaga cieni”, „Tajemnice smoczego azylu”, „Klucze do więzienia demonów”.

                Fani Brandona mogą kontynuować podróż przez świat Baśnioboru dzięki serii „Smocza Straż”, jak również zapoznać się z innymi powieściami autora: z seriami „Wojna cukierkowa”, „Pozaświatowcy”, „Pięć królestw” oraz z książką „Zwierzoduchy”.

                Wszystkie tomy „Baśnioboru” znalazły się na liście bestsellerów „New York Timesa”, aczkolwiek za najbardziej prestiżową nagrodę Brandon Mull uważa Young Readers Choice Awards. W wywiadach skromnie wyraża nadzieję, że opowiadane przez niego historie nadal będą podobać się czytelnikom. Cieszy go również fakt, że po jego książki chętnie sięgają zarówno dzieci, młodzież, jak i dorośli czytelnicy, a za cel stawia sobie tworzenie kolejnych, równie uniwersalnych, historii.

                 Autor przyznaje, że ogromny wpływ na jego dzieciństwo i późniejszą twórczość miały powieści C.S.Lewisa i J.R.R.Tolkiena. Inspiracją były również dla niego książki J.K.K. Rowling.

Fragment:

Rozdział 1: Uchodźcy

Po raz pierwszy od przybycia do Muzeum Olbrzymich Osiągnięć Knox nie słyszał żadnych odgłosów, które świadczyłyby o tym, że na górze smoki sieją spustoszenie. Żad­nych walących się budynków. Żadnych pierwotnych ryków. Tylko cisza.

Ciemne pomieszczenie, chronione żelaznymi drzwiami, znajdowało się w kącie na najniższym poziomie muzeum. Nie­dopasowane meble sprawiały wrażenie, jakby były niewyko­rzystanymi eksponatami z różnych ekspozycji prezentujących cywilizację olbrzymów na przestrzeni wieków. Na ogromnej tablicy pod jedną ze ścian znajdowały się wypchane zwierzę­ta – koń, krowa, łoś, tygrys, dzik – przyszpilone i podpisane jak insekty. Nieopodal młodziutka olbrzymka kroiła ostatnie kawałki jabłka i karmiła nimi małego chłopca, który jadł, nie przestając kwilić. Dostojna olbrzymka z włosami owiniętymi chustą, trzyma­jąca na ręku masywne niemowlę, z nadzieją patrzyła w górę. Z pęknięć w suficie przestał sypać się pył. Kiedy trwał atak na miasto, oddano jej pod opiekę ośmioro dzieci przebywających w tym pokoju oraz starszego, chorego olbrzyma, który leżał na łóżku. Knox, Tess i dwaj satyrowie, Nowel i Doren, stara­li się dzielić z nimi przestrzeń tak, żeby nie zostać kolejnymi wypchanymi okazami.

– Czy smoki zrobiły sobie przerwę w rozwalaniu miasta? – zapytał Nowel.

– Raczej zastawiają pułapkę – odparł Doren. – Żeby zwabić na górę nieostrożnych satyrów.

– Wątpię, żebyśmy byli dla nich ważni – stwierdził Knox. – Gdyby wiedziały, że tu jesteśmy, łatwo by się do nas dostały.

– Trzymajcie język za zębami – szepnęła dostojna olbrzym­ka. – Wiele smoków ma doskonały słuch. Bezbłędnie polują w ciszy.

– Słuszna uwaga – zgodził się cicho Doren.

Nowel pokręcił głową.

– To brzmiało tak, jakby zawaliło się całe muzeum. – On też nie podnosił głosu. – Możliwe, że już koniec demolki. Znajdu­jemy się pod zwałami gruzu.

– Nesho, jestem głodny – poskarżył się ośmioletni olbrzym Dirk, któremu Knox sięgał ledwie do kolan.

– Zaciśnij pasa, chłopcze – odparła olbrzymka. – Nie znam się na czarach. Zjedliśmy już wszystko, co mieliśmy ze sobą. Nie było czasu wziąć więcej.

– Niech wam tylko nie przyjdą do głowy żadne dziwne po­mysły – rzucił nieufnie Doren. – Jesteśmy gośćmi królowej. Poza tym specyficznie smakujemy – Nie zjedzą nas – odezwała się Tess, stojąca obok cztero­letniej olbrzymki trzy razy wyższej od niej. – Jesteśmy przyja­ciółmi.

– Gady po nas przyjdą – zaskrzeczał stary olbrzym na łóżku. – Wspomnicie moje słowa, mają z nami porachunki. Wywęszą nas tu jedno po drugim.

– Przymknij się – burknęła Nesha. – Wystraszysz dzieci.

Stary olbrzym podparł się na łokciu i zaśmiał chrapliwie.

– Nie ma ich teraz co hołubić. Ich rodzice nie żyją, a one same niebawem do nich dołączą. Skończyły się dni ucztowa­nia. Teraz to my będziemy posiłkiem.

Kilkoro dzieci zaczęło płakać.

– Bądź cicho – skarciła go Nesha i cisnęła w niego drewnia­ną solniczką. – Patrz, co narobiłeś. Jeżeli dotąd smoki nas nie słyszały, to teraz usłyszą na pewno.

Stary olbrzym z powrotem opadł na poduszkę.

– Pff! Lepiej mieć to już za sobą. Igraliśmy z ogniem dłu­żej, niż powinniśmy. Wszyscy wiedzieliśmy, co robimy. Pora wreszcie się sparzyć.

Knox się wzdrygnął. Na górze, na ulicach, było okropnie.

Kiedy razem z Tess i satyrami dotarł z Terastios do Hum­burga przejściem królowej, spodziewał się, że miasto będzie bezpieczne, bo miał je przecież chronić Humbugiel ze swo­im Czarkamieniem. Tymczasem olbrzymi podniebni, któ­rzy strzegli przejścia od strony Humburga, poinformowali, że zabezpieczenia w tajemniczy sposób zniknęły. Trwał atak na miasto, zwłaszcza na jego część zwaną Dużą Stroną, gdzie mieszkali olbrzymi.

Po Knoxa, Tess, Nowela oraz Dorena przysłano olbrzym-kę Morganę, która miała ich zabrać do bezpiecznego pomieszczenia wewnątrz grubych murów muzeum. Na czas transportu umieściła ich w klatce, a potem wyszła na dwór, niosąc ją pod pachą jak futbolista piłkę.

Gdy tylko znalazła się na ulicy, tuż nad dachami nadleciał dwugłowy smok pokryty ostrymi filetowymi łuskami. Jego szeroko rozpostarte skrzydła na moment przesłoniły słońce. Z dwóch paszcz gada buchnęły strumienie ognia i błyskawic. Morgana wskoczyła do jakiejś wnęki i uniosła ogromną pro­stokątną tarczę, żeby osłonić się przed pożogą. Kiedy smok przeleciał, ruszyła po bruku rozgrzanym do czerwoności. Mi­jała okna, które eksplodowały do wewnątrz, płonący wózek z warzywami i zwęglone zwłoki dwóch olbrzymów.

Gdy biegła, Knoxa sparaliżował wszechogarniający smo­czy strach. Tess przywarła do brata. Znieruchomiali wewnątrz klatki, chłonęli obrazy i dźwięki bitwy. Ryczały smoki, waliły się budynki, trzaskał ogień i huczały gromy. Olbrzymi wykrzy­kiwali komendy i rzucali wyzwania wrogom. Powietrze było szare od dymu, ale we mgle Knox widział, jak smoki krążą wo­kół Dużej Strony, którą pokrywały kwasem, ogniem i błyska­wicami. Z oddali nadciągały dziesiątki kolejnych.

Za zakrętem natrafili na zielonkawozłotego smoka zaprzę­żonego do wozu. Szarpał się w uprzęży, skręcał i rzucał, usi­łując się oswobodzić, a woźnica, barczysty olbrzym z bujną brodą, chłostał go raz za razem. Trzeszczała skóra i skrzypiało drewno, smok walczył, bujał wozem na boki, a furman wyma­chiwał batem.

Z jednej strony zapikował wściekły kasztanowy smok z czarnymi plamkami, a z drugiej zaatakował szary, nakrapia­ny. Kasztanowy odgryzł rękę z batem, a potem opryskał poma­rańczowym żelem olbrzyma, który z wrzaskiem spadł z wozu i zaczął szarpać skórę. Nakrapiany zniszczył pęta, uwalniając zielonkawozłotego, a ten rzucił się na woźnicę usiłującego wstać.

Knox odwrócił wzrok, kiedy smoki zaczęły żer.

Spanikowani olbrzymi wydawali się nieprzygotowani na morderczą furię napastników. Knox widział, jak kilku dzielnie walczy ze smokami, jeden nawet zestrzelił gada z gigantyczne­go łuku. Chłopiec zauważył na ulicy zwłoki innego, pomarań­czowego, z przetrąconym karkiem i połamanymi skrzydłami. Więcej było jednak zabitych olbrzymów, a kolejni kulili się wśród gruzów albo ukradkiem wyzierali z okien.

Olbrzymi budzili respekt, ale Knox nie miał wątpliwości, że walka skończy się masakrą. Magiczne zabezpieczenia, którymi Humbugiel otoczył miasto, powstrzymałyby atak z zewnątrz, ale najwyraźniej zawiodły. Giganci, którzy przywykli do trak­towania smoków jak udomowionych zwierząt, sprawiali wra­żenie zszokowanych ich nieokiełznaną potęgą i furią.

Muzeum Olbrzymich Osiągnięć mieściło się w okazałym kamiennym gmachu, zwieńczonym trzema kopułami podtrzy­mywanymi przez posągi potężnych olbrzymów z uniesionymi rękami. Marmurowa fasada tu i ówdzie była osmalona, a ze zwę­glonych flag i proporców sypały się rozżarzone skrawki. Morga­na ominęła schody prowadzące do holu głównego, weszła bocz­nymi drzwiami i zbiegła na dół, a potem pognała korytarzem aż do żelaznych drzwi, za którymi znajdowało się bezpieczne po­mieszczenie. Odbyła głośną rozmowę z kimś po drugiej stronie, a potem zostawiła podopiecznych pod okiem Neshy.

Następnie szybko oddaliła się z mieczem w dłoni i od tam­tej pory z góry dobiegał straszliwy zgiełk.

Aż do teraz.